Ale nie będzie. I najwyższy by czas głośno powiedzieć o tym, dlaczego: bo popiera go Prawo i Sprawiedliwość. Nieważne, że nie jest członkiem, czy kandydatem Prawa i Sprawiedliwości - jak sam zainteresowany powtarza do znudzenia. To kwestia semantyki, bo prawda jest jedna - głosując na pana Czesława Bieleckiego jako kandydata na prezydenta Warszawy - głosujesz na Prawo i Sprawiedliwość. A ja - a myślę, że dziesiątki, a może i setki tysięcy Warszawian - nie mógłbym oddać głosu na PiS. Podejrzewam, że taki krok przypłaciłbym zdrowiem - a na pewno nie przespałbym kilka nocy powodowany wyrzutami sumienia.
Zwlekałem praktycznie do ostatniej chwili z decyzją. Bo pan Czesław Bielecki to bardzo dobry kandydat na prezydenta stolicy Polski. Bez cienia wątpliwości - to nietuzinkowy człowiek o wybitnym - niektórzy mówią, że genialnym - intelekcie. I wysokiej kulturze osobistej. O pięknej karcie z przed 1989 r. Posiadającym wizję, co dziś rzadkie. Ale jeśli ktoś do niedawna nie rozumiał staropolskiego przysłowia: wyświadczyć komuś niedźwiedzią przysługę - teraz nie powinien mieć z tym najmniejszego problemu. W tym miejscu pragnę wyrazić niewysłowione podziękowania autorowi pomysłu poparcia przez PiS kandydatury pana Bieleckiego na prezydenta Warszawy. A właściwie autorce - bodaj ostatniemu ojcu duchowemu PiS, z którym cokolwiek liczy się jeszcze Pan Prezes - pani profesor Jadwidze Staniszkis. To naprawdę wybitny socjolog, o którym w środowisku akademików mówią, że nie potwierdziła się dotąd jej żadna teoria socjologiczna. Serdeczne dzięki!
Pomijając powyższe - zastanawiać może jednak tak niskie poparcie sondażowe (faktyczne będzie podobne - nie ma co się łudzić, czy obwiniać sondażownie) dla kandydatury pana Czesława Bieleckiego - na ogół zaledwie kilkunastoprocentowe, rzadko kiedy większe. Na starcie kampanii sądziłem, iż bój pomiędzy bohaterem mojej notki, a panią Hanną Gronkiewicz Waltz, będzie się toczył niemalże do ostatniej chwili, a zwycięstwo obecnej pani prezydent, minimalne. Ten niuans trafnie zinterpretowała moja żona - nie znam lepszego psychologa i znawcy ludzi - oglądając ze mną poniedziałkowy program pana Tomasza Lisa w TVP2, a w nim starcie trzech najpoważniejszych kandydatów na warszawski stolec. Otóż, oprócz wspominanych przeze mnie powyżej bezdyskusyjnych walorów pana Czesława Bieleckiego, ma on też wady. Wśród nich prym wiodą, pochodne wysokiej inteligencji: wyniosłość i arogancja, wprost odpychające od niego. A przecież kandydat, który chce, aby na niego głosowali ludzie, powinien przyciągać swą osobowością, czy choćby błyskotliwym PR-em (co jest już od dość dawna codziennością również polskiej polityki). Ot, paradoks.
Co do innych innych kandydatów, nie egzotycznych, i samych wyborów prezydenta Warszawy. Do pana Wojciecha Olejniczaka straciłem resztkę szacunku, jaki jeszcze kilka miesięcy temu miałem. Bez chwili żachnięcia wszedł w tanie, na wskroś populistyczne buty, odziedziczone po swoim wrogu politycznym - przewodniczącym SLD panu Grzegorzu Napieralskim - i stara się zgromadzić w stolicy podobne do ww. poparcie z wyborów prezydenta kraju. Nie uda się, panie europośle. A prezydentem Warszawy zostanie, i to wielce prawdopodobne, że już w I turze, obecna prezydent pani Hanna Gronkiewicz Waltz.